
Czas chłodu to u mnie czas fermentacji – mieszkam w bloku i niestety wysoka temperatura w środku mieszkania uniemożliwia skuteczną fermentację w tych najcieplejszych momentach roku.
Teraz temperatura w mieszkaniu nie przekracza 20 stopni C, więc jest idealnie.
Zauważyłem, że wysoka temperatura, szczególnie w tej burzliwej fazie, nadaje napojom czy kiszonkom niezbyt przyjemnych posmaków, które kojarzyć się mogą nieco z zapachem kuchennej ścierki itp., itd. ![]()
Wziąłem na tapet klasyczny napój pochodzący z Kurpi, czyli „piwo jałowcowe”, lub nazywane również „piwem kozicowym”, ale nie przygotowałem go wiernie do oryginału – to raczej moja interpretacja tego napoju.
Zacznijmy od pierwszej różnicy, a mianowicie drożdży – w oryginalnym przepisie krążącym po Internecie używa się drożdży piekarskich. Ja swoje drożdże postanowiłem zdobyć sam z naturalnego środowiska. Użyłem do tego szyszkojagód jałowca, na których to sporo takich właśnie drożdży przebywa.

STARTER:
500 ml przegotowanej ciepłej wody
garść szyszkojagód jałowca (nie mytych)
80 g cukru brązowego (ja użyłem takiego dla smaku i koloru)
Ciepłą przegotowaną wodę wlewamy do słoika 900 ml, dodajemy tam cukier i rozpuszczamy go w niej. Kiedy woda ostygnie do temp. pokojowej, dodajemy dużą garść szyszkojagód jałowca, zakręcamy i mieszamy.
U mnie fermentacja trwała 4 doby (18–17 stopni C). Starter był gotowy, kiedy na szyszkojagodach jałowca widać było pianę. Codziennie otwierałem słoik i mieszałem (2–3 razy na dobę).
Po tym czasie starter przecedziłem, aby dalej wykorzystać go w fermentacji.
Pozostałych szyszkojagód nie wyrzucajcie – użyjcie ich do piwa ![]()
PIWO:
2 l ciepłej przegotowanej wody
ok. 70 g szyszkojagód jałowca
kilka szyszek chmielu
skórka z jednej cytryny (BIO)
ok. 100 g miodu
Jałowiec wrzucamy do wody w garnku i gotujemy na wolnym ogniu ok. 15 min. Po tym czasie wyłączamy gaz i wrzucamy do gorącego wywaru chmiel i skórkę z cytryny, przykrywamy i zostawiamy do wystygnięcia.
Kiedy wywar jest letni, przecedzamy go przez drobne sito i dodajemy do niego miód (najlepszy będzie spadziowy iglasty).
Przelewamy całość do wyparzonego naczynia (u mnie 3 l balon szklany). Kiedy wywar osiągnie temperaturę otoczenia – dodajemy cały nasz starter.
Fermentacja zwykle rusza ok. 24 h później – dzikie drożdże działają wolniej od piekarskich czy piwnych, więc warto co dwa–trzy dni spróbować napoju i sprawdzić jego smak. Jeśli lubicie słodkie, gotowy będzie po 3–4 dobach. Ja słodkiego nie lubię, więc u mnie postał 10 dni w (18–17 stopniach C). Pamiętajcie – jeśli macie cieplej, to cały ten czas się skróci.
Kiedy piwo odpowiada nam smakowo, przelewamy je do wyparzonych butelek i do każdej butelki wrzucamy po 2–3 rodzynki. Ważne, aby były to butelki z klipsem, aby gaz powstający w środku nie rozsadził nam szkła. Zostawiamy butelki w temperaturze pokojowej i obserwujemy – kiedy rodzynki będą pływać u góry w towarzystwie bąbelków, znaczy to, że napój się nasycił gazem i można schować go do lodówki, aby uspokoić fermentację.
Pijemy maksymalnie kilka dni po schowaniu, żeby nie nagazował się zbyt mocno – kilka bomb biologicznych już stworzyłem, wiem, co piszę ![]()
Choć jałowiec kojarzy nam się z ostrym smakiem, to tak przygotowane piwo jest łagodne i pięknie pachnie miodem i lasem. Jeśli zdecydujecie się nastawić swoje piwa, koniecznie podzielcie się ze mną odczuciami po jego degustacji!

#piwojałowcowe#jałowiec#dzikiedrożdże#fermentacja#fermentacjadomowa#napojefermentowane#dzikakuchnia#kuchnianatury#slowfood#tradycja#kurpie#foraging#domowepiwo#naturalnie